piątek, 24 października 2014

Miniaturka III "I wanna hate every part of you with me."

Mojemu przyjacielowi, Olkowi.


(polecam włączyć przed czytaniem - Bite My Tongue.)

~*~*~*~

Jak to się stało? Nie miał pojęcia. Był wściekły, jak nigdy.
To on zawsze dostawał to, czego chce.
To on zawsze wygrywał.
To on zwodził i wykorzystywał.
Więc jak to się stało, do cholery, że przegrał? Został zmanipulowany. Zdradzony.
W życiu nie czuł się tak źle. Pragnął coś rozwalić. Wsiadł na motor i pojechał w miejsce gdzie mógł się rozładować, zetrzeć durny uśmiech z paru parszywych mord. Tam, gdzie wszyscy go szanowali. Gdzie nie było miejsca na jego porażkę. Tam, gdzie szanowali miejsce Dracona Malfoy'a w tej całej zasranej hierarchii.
Żałował, że to było tak daleko. Przynajmniej nie miałby czasu, żeby myśleć.
Starał się.
Naprawdę próbował.
Jednak obraz jej twarzy, choć tak bardzo niechciany, znów nawiedzał jego myśli.
Bursztynowe oczy.
Kasztanowe loki.
Delikatne, rumiane policzki.
Jej zgrabne ciało.
Perlisty śmiech.
To, jak Hermiona Granger wypowiadała jego imię.
Poprawka. Hermiona Zabini.
Na tę myśl dodał gazu.
Najlepszy przyjaciel, który był jedynym powiernikiem jego myśli i uczuć, zrobił mu coś takiego. Wbił nóż w plecy. Oboje po prostu go zabili.
W sumie... Sam zastanawiał się, jak to możliwe, ze zakochał się w szlamie Granger. Teraz już wiedział, do jakiego podstępu się posunęła. Była sobą. Nieprzerysowaną, inteligentną, delikatną, kobiecą, piękną, błyskotliwą osobą. Kogoś, kto całe życie gnił w mroku i swej zgryzocie, ciągnie do światła, przede wszystkim tego najjaśniejszego. Najczystszego. Najdelikatniejszego.
Musiał wyjechać. Chciał ją zabrać ze sobą, ale ona wciąż mu nie ufała. Zawsze była względem niego ostrożna. Obiecał, ze wróci za miesiąc.
Wrócił za dwanaście.
Okazało się, że z pozoru niegroźna choroba matki, to tak naprawdę rak trzustki.
Tym gorszy okazał się fakt, że wykorzystali jego nieszczęście. Nie mógł uwierzyć w bezczelność Blaise'a. To był cios poniżej pasa. Gorzej.
Ona...
Ona nawet nie chciała go widzieć. Blaise twierdził, że wciąż go kocha. Przynajmniej taki napisali w liście. Jednak nawet gdyby, to wciąż mieli siebie. On został sam.
Bez matki.
Bez najlepszego przyjaciela.
Bez niej...
Jego serce umierało.
Dusza odchodziła.
Ból, który mu towarzyszył, był fizyczny.
Wszechogarniający.
Ta pustka... Brakowało mu słów.

Nie zauważył mgły, bo jego oczy zaczęły strasznie piec. Przymknął je na chwilę i... już nigdy więcej ich nie otworzył.


~*~*~*~

Enjoy,
~Mała Czarna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz