niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział XX "Pamiętaj, że człowiek się zmienia, jednak jego przeszłość nigdy."

Wracam po PRZEOGROMNEJ przerwie, patrzę...
Mam nową czytelniczkę :D 
dziękuję Ci bardzo za komentarze, to naprawdę wiele dla mnie znaczy ;*
w ramach rekompensaty za tak długą nieobecność,
długi 
(tak myślę)
rozdział ;*
fanom The NBHD powinna spodobać się muzyka :D

Enjoy, misiaczki :3
~Mała Czarna

~*~*~*~


   Wieczór był naprawdę wyjątkowy. Choć z początku nieśmiali, Harry i Astoria złapali ze sobą całkiem dobry kontakt. Wszystkie pary bawiły się świetnie. Była wśród nich tylko jedna osoba, która uśmiechała się do wszystkich, a w środku czuła, że wszystko tu jest nie tak.
   Terrence wpatrywał się w Hermionę i Dracona pijąc kolejną szklankę whiskey. Dlaczego zawsze podobały mu się te kobiety, które absolutnie nie powinny? Draco był jego kumplem, nie powinien nawet patrzeć na Granger. A jednak. 
   Prowadził wewnętrzny spór. Mógłby o nią walczyć, ale to nie było w jego stylu- odbieranie przyjaciołom ich ukochanych. Poza tym, Malfoy był ostatnią osobą, której chciałby podpaść. 
Być blisko niej, stać się jej przyjacielem? Czy może wyjechać jak najdalej i tylko czekać, aż zaczną mu wysyłać kartki na święta z podpisem "rodzina Malfoy"? 
   Nie.
   Chciał być obecny w jej życiu, jakakolwiek miałaby ta obecność być. 

~*~*~*~
   Wszyscy rozeszli się do pokojów. W  salonie jednak pozostała jeszcze dwójka młodych ludzi. Hermiona starała się uprzątnąć pozostały po zabawie bałagan. Nie wiedziała, że pewien Ślizgon przygląda jej się zza papierosowego dymu. Cały czas z głośników płynęła delikatna, wolna piosenka. Chłopak wstał i podszedł do dziewczyny. Objął ją w pasie i wtulił twarz w jej włosy.
   -Śmierdzisz. – stwierdziła, marszcząc przy tym nos.
   -Wybacz, skarbie. – odparł, niezrażony.
   Obróciła się do niego z zamiarem odepchnięcia go, ale… nie potrafiła. Spojrzał jej w oczy, a w jego własnych malowało się tyle emocji, tyle uczuć, tyle namiętności…
   Zaczęli kołysać się w rytm muzyki. Pomimo całej złości, którą wciąż do niego czuła, nie potrafiła mu tego odmówić. Alkohol również robił swoje. Emocje mieszały się w niej wraz z procentami. Czy to było prawdziwe? Czy to tylko sen? Bo poczuła się, jakby wszystko wokół przestało istnieć. Wszystko wokół straciło sens. Mogłaby tak trwać wiecznie.
   Wiedziała, że nazajutrz znów się pokłócą, ale to było naturalne. Dla nich to było normalne. Prawidłowe. Nie miały znaczenia problemy, kiedy byli ze sobą, prawda?
   I to pytanie było kluczowe.
   Otóż to. Miały znaczenie, ogromne. I to przywróciło ją na ziemię.
   -Draco przestań. Twoja narzeczona jest w domu.
   -Jest dla mnie obcą osobą, przecież wiesz. – odparł, marszcząc przy tym brwi.
   -Mimo wszystko…
   -Mimo wszystko co?! – krzyknął, przerywając jej w pół zdania. –Wytłumacz, mimo co, do kurwy nędzy?!
   -Proszę, uspokój się, jesteś pijany… - próbowała go uspokoić, ale to jeszcze bardziej podsyciło jego złość.
   -Teraz nie chodzi o mój stan umysłu czy jak to tam się nazywa. Chodzi o nas.
   -Porozmawiamy jutro.
   -NIE! –ryknął na cały głos potrząsając za ramiona jej drobnym ciałem. – Będziemy rozmawiać TERAZ! –krzyczał, szarpiąc ją niczym szmacianą lalką.
   Był w amoku. Nie miał pojęcia co robi, dopóki nie zobaczył jej szeroko otwartych oczu, które wielkością przypominały teraz galeony. Malował się w nich strach. Nigdy się go nie bała, ale przekroczył granicę. Przerażony przycisnął jej ciało do siebie. Tulił, głaskał jej małą główkę, błagał o wybaczenie, ale czuł się, jakby przytulał kawał lodu.
   Kiedy opuścił ją pierwszy szok, odsunęła się od niego i, nic nie mówiąc, skierowała się do swojej sypialni.    Chciał pobiec za nią, pocałować, zaklinać się na życie, że więcej do tego nie dojdzie, błagać na kolanach, by mu wybaczyła, mówić że tylko ona jest zbawieniem jego duszy…
   Zamiast tego ryknął niczym zranione zwierzę i zaczął tłuc pięściami w ścianę. Dopiero ból złamanego nadgarstka pozwolił mu wrócić do siebie.
   Stał pod prysznicem, a strugi gorącej wody przywracały mu z coraz większą siłą świadomość do czego doprowadził jego temperament. Zwykle był spokojny, opanowany. To przebywanie w towarzystwie cholernych gryfonów do tego doprowadziło! Po chwili zrozumiał, że obwinianie innych jest bezcelowe. To on nawalił. Jako karę wyznaczył sobie nie składanie – póki co – złamanego nadgarstka. Ból wciąż przypominał mu, jakim strasznym dupkiem jest, jak bardzo nie zasługuje na nią. Ale był egoistą. Chciał o nią walczyć. Chciał być jej niewolnikiem, by chociaż na chwilę spojrzała na niego łaskawszym wzrokiem.
   Wyszedł spod prysznica, ogarnął się i w samych bokserkach wszedł do pokoju. Już od progu coś mu nie grało. Nie miał pojęcia, co to, dopóki nie zobaczył dużej, eleganckiej koperty zapisanej tak znienawidzonym przez niego, pochyłym pismem. Lucjusz Malfoy. Z  bijącym sercem i drżącymi dłońmi rozerwał kopertę i, z rosnącym przerażeniem, zaczął czytać.
       Najdroższy, jedyny synu!
 Jak być może słyszałeś, dementorom brakuje w Azkabanie jednego więźnia, którym to, nie chwaląc się rzecz jasna, jestem ja. Wciąż nie potrafię uwierzyć w to, jak mój rodzony syn mógł tak okrutnie pokrzyżować mi plan. Z tego co również zdążyłem się dowiedzieć, namawiałeś matkę do ucieczki ode mnie. Błędne posunięcie. Cóż musisz zostać ukarany. Jak zapewne pamiętasz do rytuału potrzebny jest czarodziej czystej krwi, pół-krwi, szlama i mugol. Cóż… dwa składniki już mamy, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. O mugoli nie trudno, a jeśli chcesz odzyskać ukochaną i matkę musisz wydać nam Pottera. Żywego rzecz jasna. Nie wspominaj o tym Aurorom, bo Twoja szlama zostanie pozbawiona pamięci. Masz tydzień. Czekamy w Malfoy Manor.
     Kochający ojciec
   P.S. Mam nadzieję, że podobał Ci się crutiatus, którym Cię poczęstowałem? Ja jestem zachwycony efektem. Podejrzewam, że Granger też..

   Ledwo skończył czytać, rzucił się do drzwi od pokoju Hermiony. Jak na złość stał przed nimi obiekt całego zamieszania – cholerny Potter.
   -Daj jej spokój! – zakrzyknął do chłopaka na wstępie. – Widziałem wszystko…!
   -Stul dziób. – uciszył go blondyn, ale w tym momencie zleciała się reszta domu, jakby na alarm. Oprócz Astorii, wszyscy nocowali u Hermiony.
   Miał szczęście, ze znalazł poparcie w Blaisie, który gestem uciszył zbierającą się do krzyku dziewczynę i ręką odsunął Wybrańca. Razem weszli do sypialni Granger, ale jedyne co zobaczyli to otwarte okno, przez które wdzierało się mroźne powietrze i porozrzucaną po całym pokoju pościel.
Malfoy poczuł, jakby ktoś wlewał mu wprost do żołądka worek z lodem. Oczy zaszły czerwoną mgiełką. Odwrócił się gwałtownie do Pottera, chwycił go za gardło. Niskim głosem, przypominającym nieco warczenie jakiegoś dzikiego zwierzęcia powiedział:
   -To twoja wina. – i zniknęli obaj w towarzystwie trzasku teleportacji.


~*~*~*~ 

   Blaise wraz z Ginny i Terrencem, w pełni ubrani, z różdżkami w pogotowiu i bojowymi minami czekali w małym saloniku Hermiony. Minęło 15 minut odkąd rozjuszony Draco porwał Pottera. Postanowili wezwać najbardziej zaufanych członków Gwardii Dumbledore’a i uprzedzić tragiczne zdarzenia.
Po chwili ich oczom ukazali się : Luna, Neville, Ron, Meredith –dziewczyna Rona, George, Collin, Dean, Katie i Angelina.
   -Posłuchajcie, nie mamy za wiele czasu. Hermiona, Harry i Malfoy zostali jakby porwani. Nie wiemy, ilu śmierciożerców znajduje się w Malfoy Manor, ale musimy działać. Resztę opisałam wam w listach, które otrzymaliście. Dziękuję, że jesteście, ale każda sekunda się liczy. Musimy ruszać. Aportacja nie wchodzi w grę, jest za głośna. Lecimy na miotłach, za Blaisem. Dotarło? Działamy.
Na twarzach wszystkich malowało się najwyższe skupienie i oddanie. Ginny na wszelki wypadek zawiadomiła rodziców. Wiedziała, że ci sprowadzą na pomoc członków Zakonu Feniksa, ale najpierw musieli zrobić sami co w ich mocy. Zakon mógł jedynie popsuć akcję.
   Teraz liczył się tylko czas.

~*~*~*~

   Draco miał ogromną nadzieję, ze już nigdy w życiu nie będzie musiał oglądać tego znienawidzonego miejsca. Malfoy Manor. Nieważne czy w czasie, przed, czy po wojnie. Zawsze dwór wyglądał tak strasznie, przytłaczająco… przyprawiał o gęsią skórkę. Związał oszołomionego Pottera magicznymi pętami. Ciągnął go za sobą w powietrzu.
   -Wiesz, że ona nigdy ci tego nie wybaczy.
   -Ale będzie żyć.
   Pchnął ogromne dębowe drzwi. Wpadł przez nie niczym burza. W tym momencie ustały krzyki dziewczyny, która w spazmach bólu wiła się na podłodze. Pod warstwami krwi i potu dostrzegł swoją ukochaną. Serce ścisnęło mu się, a pięści zaświeżbiły. Po szoku, który ogarnął wszystkich zebranych, nastała cisza. Przerwał ją Draco.
   -A teraz ją wypuśćcie. I moją matkę też. – powiedział głosem, który mógłby zabić doprowadzając do masowych zawałów serca.
   Lucjusz Malfoy otrząsnął się z chwilowego szoku i zabrał głos, śmiejąc się kpiąco.
   -Gdyby to było takie proste… Widzisz dziecko… zostały otrute. Trucizna zacznie działać za 48 godzin, a mamy tylko jedną odtrutkę. Teraz to do ciebie należy, komu ją podasz. –po czym, jakby od niechcenia dodał. –Oddajcie im szlamę i moją ladacznicę.
   Blondyn rzucił się w stronę dziewczyny, która przypominała czerwony kawał mięsa. Była pół żywa. Czuł jej słabnący puls. Przerażała go perspektywa, że ona może umrzeć teraz, zaraz.
   Widział już, jak wszyscy stuknięci wyznawcy wężowej mordy zbliżają się do Pottera. Nie chciał dopuścić do tego, by coś mu się stało, ale na razie musiał sprawić by reszta myślała inaczej.
   Niestety. W tym momencie wpadła do środka banda kretynów. I cały jego misterny plan trafił szlag.

   Niewiele widział z tego, co dokładnie zrobili, bo unikając zaklęć przelatujących mu ponad głową, znokautował Yaxley’a który próbował zwiać z Potterem i uwolnił Złotego Chłopca Dumbledore’a. Ten oczywiście, jak na bohatera przystało, natychmiast włączył się do walki. Potem zjawił się Zakon, a w nim kilku aurorów i rozpętało się jeszcze większe zamieszanie. Ale on miał to gdzieś. Cały czas siedział przy niej.    Ściskał jej dłoń, która wiotczała z każdą sekundą. 
   W głowie mu huczało. Miał tylko jedną fiolkę odtrutki. 
   Jak mógł wybrać, do cholery?!

~*~*~*~

   -Jeszcze raz to samo?
   -Taaaak. – odparł, a przygłupia blond kelnerka ułożyła swoje sztuczne usta w czymś na kształt lubieżnego uśmiechu i odeszła.
   Bar był luksusowy, dziewczyny ładne, alkohol najlepszy na jaki było stać mugoli. Dobrze znał właściciela, a i bez tego byłby pewnie jego stałym bywalcem.  Przychodził tu tylko w chwilach jak ta – kiedy nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Zaraz po tym jak wyłapali wszystkich śmierciożerców i obiecali, że tym razem zostaną ucałowani, zabrał matkę i Hermionę do św. Munga. Oczywiście wspaniała „Drużyna S” przygnała zaraz za nim. Uzdrowiciele niemal siła wyrzucili ich z Sali, bo przeszkadzali im w wykonywaniu pracy. Oczywiście, kiedy wszyscy znaleźli się za drzwiami, pierwsze, co zobaczył to pięść Ginewry. Swoją drogą, wiedział, dlaczego Blaise tak ją uwielbia – zawsze ciągnęło go do psychopatycznych wariatek.
    Wypiskiwała coś na temat tego, jakim to strasznym dupkiem jest i jak to on mógł… nie pamiętał co jeszcze, bo szybko się wyłączył. Zanim skończyła swoją tyradę, przerwał jej święty Potter i stwierdził, że nie chowa do niego urazy, bo na jego miejscu zrobiłby to samo. Draco myślał nad tym i stwierdził, że rzeczywiście zachował się jak durny gryfon, na szczęście na swoją obronę miał wielkie pokłady promili krążących w jego żyłach. Chwała Merlinowi, że nie zbłaźnił się tak przed nimi wszystkimi. Może brzmiało to egoistycznie, biorąc pod uwagę fakt, że gdyby nie jego szybka reakcja, już nie miałby poco żyć.
    Ale czy na pewno będzie miał dla kogo i poco żyć?
   -Przebudziła się. –zaanonsował ubrany w biały kitel uzdrowiciel. Wszyscy jak na komendę podnieśli się z miejsc. Zatrzymał ich ruchem ręki. – Prosi jedynie o pana Draco Malfoy’a.
   Serce ślizgona zabiło szybciej. Chciała go zostawić. To pewne, po tym co wydarzyło się w domu… Z duszą  na ramieniu wszedł niepewnym krokiem, gdzie znajdowały się jedynie dwa łóżka. Jego matka wyszła do bufetu, więc znajdował się z Nią sam na sam. Nie wiedział, czego się spodziewać.
   -Jak się czujesz? Bo jeśli tak, jak wyglądasz, to o niebo lepiej. – powiedział lekkim tonem, choć był spięty jak chyba nigdy w życiu. Dziewczyna zachichotała, a w jej oczach nie doszukał się cienia złości, czy nienawiści.
   -Wieczny czaruś. – pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem na twarzy.
   -Cóż mogę powiedzieć? Za to właśnie wy wszystkie mnie kochacie. – mrugnął do niej. Oboje się zaśmiali. Hermiona przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy.
   -Nie musisz tego odwlekać. Wiesz, że musiało dojść do tej rozmowy.
    Uśmiech zniknął z jego twarzy. Jakie było jego zdziwienie, gdy poczuł na swojej ręce jej dotyk.
   -To nie miało znaczenia. Oczywiście pod warunkiem, że nigdy więcej się nie powtórzy. W obliczu tego, że po raz kolejny ruszyłeś mi na ratunek jak wierny rycerz… - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. -Przejdziemy przez to, prawda?
   Chłopak nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Czy to w ogóle możliwe? Może mocno uderzył się w głowę i teraz ma halucynacje? Albo ojciec, Yaxley i reszta go torturują? Wbił sobie w udo końcówkę różdżki, ale wciąż patrzył w te błyszczące, piękne oczy. Ukląkł przed jej łóżkiem i w akcie desperacji zaczął całować ją po rękach i dziękować. Kiedy minął pierwszy szok, wstał, otrzepał szatę i z gracją godną dziedzica rodu Malofoy’ów usiadł na krzesełku obok łóżka.
   -A jeśli komuś o tym powiem? – zapytała Hermiona, z zamiarem podroczenia się z nim. – Twoja reputacja zimnego drania ległaby w gruzach. – powiedziała, udając skrajne przerażenie.
   -Spokojnie, Granger. Zaprzeczę wszystkiemu. Poza tym, kto uwierzyłby w takie bzdury?
   -Chyba zapomniałeś, że masz do czynienia z etatową Wiem-To-Wszystko. – odparła kontratakując.
   Już miał jej odpowiedzieć, kiedy nagle dziewczyna zaniosła się okropnym kaszlem.
   -Granger? Granger?!- zawołał przerażony.
   -Zaaa…wołaj…j… lekaaa…aa..rza… - wydukała, nie przestając kaszleć. Chłopak przeraził się jeszcze bardziej, widząc jak dziewczyna zaczyna pluć krwią. Wybiegł przed salę jak torpeda. Miał szczęście, bo cholerny lekarz gadał z Potterem zaraz za drzwiami.
   -Hermiona… szybko…! Dusi się!
   Później zrobiło się straszne zamieszanie, więc przez następne pół godziny, jedyne, co mógł robić, to chodzić w kółko. Kiedy wreszcie uzdrowiciel wyszedł, od razu zaatakował go pytaniami.
   -Co za chorobę jej wstrzyknęli?!
   -Proszę się uspokoić, panika jest w tym…
   -CO TO DO CHOLERY?!
   -Prześladowcy zmusili ją do wypicia eliksiru Sosnkowskiego*. Nazywa się tak, ponieważ jego głównym składnikiem jest barszcz Sosnkowskiego. To dziko rosnąca roślina, przypomina nieco koper, ale jest dużo większa. Reaguje na dotyk, powodując bolesne oparzenia, które prowadzą do procesu gnilnego na skórze. Eliksir ten jest groźny, podaje się go wrogom by cierpieli. Pomyśl o poparzeniach na skórze, a teraz wyobraź sobie ten ból w środku. Kaszel i plucie krwią to pierwsza faza strucia. Później będą halucynacje, które trwają zdecydowanie najdłużej, około 12 godzin.
   -A później? – zapytał Draco, choć wcale nie miał ochoty słyszeć odpowiedzi.
   -A później osoba umiera. Oczywiście jeśli nie dostanie antidotum. Jest ono jednak bardzo trudne do zdobycia, podobnie jak mistrzowie eliksirów do uchwycenia. Niestety, nie możemy zrobić nic więcej, dlatego panna Granger i pani Malfoy wrócą jeszcze dzisiaj do Hogsmead, ponieważ Malfoy Manor obecnie jest badane przez aurorów.
   Ale on już tego nie słuchał. Wszedł do Sali, w której leżała, ucałował ją w czoło i wyszedł. Na zewnątrz padało, więc założył na głowę kaptur swojej czarnej szaty.
    Dlaczego tego nie zrobił? Przecież mógł się pozbyć wszystkich uczuć w jednej chwili. Uwolnienie bestii. Takie proste. Takie normalne. Takie… złe.
   Nie mógł, bo wiedział, że ona by mu nie wybaczyła. A teraz musiał wybrać między nią, a swoją matką. Wiedział, że niedługo zacznie się druga faza.
   Każdy wybór był zły.
   W głębi duszy wiedział, którą wybierze – tą, która go uratowała, tą która za wszelką cenę go chroniła, tą która kochała tylko i wyłącznie jego…  ale ostatecznie się rozmyślił i już miał ponownie wszystko analizować, gdy usłyszał nad sobą głos.
   -Wiedziałem, że cię tu znajdę. – powiedział Zabini, patrząc na niego spod uniesionych brwi.
   -Czego chcesz? – zapytał Draco. Nie odpowiadał mu fakt, że ktoś śmiał przerwać mu jego rozterki.
   -Ja niczego, ale Hermionie zaczęły się halucynacje i cały czas cię wzywa. Lepiej się pospiesz stary, bo możesz nie zdążyć się nawet pożegnać.

~*~*~*~


    Domek wyglądał jak zawsze, ale coś się zmieniło. Był jakby… smutny. Ugiął się pod wpływem ciężaru dachu i zdarzeń, a aura która od niego biła była porównywalna z tą, którą rozsiewają dementorzy. Próg przekroczył niepewnie, jakby był intruzem. Wszedł po schodkach i skierował się do pokoiku w którym tliło się ciepłe światło. Zobaczył jak kołdra okrywa jej ciałko zwinięte w pozycji embrionalnej. Nic dziwnego, że było jej zimno, przecież okno było otwarte na oścież. Postanowił opieprzyć rudą później. Usiadł na brzegu łóżka i chciał ją pogłaskać, ale gdy położył rękę na pościeli… nie napotkał oporu, a ta zapadła się miękko. Z przerażeniem zerwał się na równe nogi pociągając za sobą okrycie.
   Łóżko było puste.
   -Weasley! Weasley!!!
   -Nie krzycz, przecież… GDZIE ONA JEST?!
   -Mnie się pytasz?!
   -Była tu jeszcze dosłownie 30 sekund temu! Wyszłam by sprawdzić, co z twoją matką i czy Harry już wrócił od… co ty wyrabiasz?!
   Ale Draco już jej nie słuchał. Podszedł do okna. Na ziemi w świetle, które rzucał domek zobaczył ślady bosych stóp na śniegu. Jej stóp.  Nie wiele myśląc skoczył za nią.
   -Lumos. – wyszeptał i ruszył jej śladami.

~*~*~*~

   Gdzie on jest? Powinien tu być. Był jej to winien. Po tym co razem przeszli… och, było jej tak gorąco. Musi się przewietrzyć, a przy okazji może go znajdzie. Jest taka piękna pogoda za oknem! Idealna na mały spacerek. Ale dlaczego stopy jej tak marzną? Przecież trawa zawsze tak cudownie łaskotała jej bose stopy, gdy wraz z tatom przesiadywali na wzgórzu piknikowym na obrzeżach Londynu. Postanowiła iść szlakiem tych ślicznych świecących drzewek, a jeśli będzie go wołać, to przyjdzie. Przecież on zawsze przychodził.
   Nawet nie wiedziała, że te „świecące drzewka” to przydrożne latarnie, a „zimna trawa”, to tak naprawdę śnieg. Nagle ujrzała coś w oddali. Jakiś kształt biegł w jej stronę. Wyglądał dość dziwnie. Nie mogła go dostrzec w tych ciemnościach i przez spadający śnieg. Dopiero po chwili obudziła się jakby ze snu, zamrugała kilka i razy i rozejrzała się wokoło. Zniknęła trawa, ciepło, a to co biegło w jej stronę było… wielkim, czarnym amstafem! Gorączkowo zaczęła szukać różdżki, ale musiała ją zostawić w domu. Zaklęła pod nosem, odwróciła się i zaczęła biec, ale jej nogi były tak zmarznięte, że już po kilku metrach padła na ziemię jak długa. Czuła już niemal jego gorący oddech na karku. Podniosła się ponownie i chciała biec, ale psisko obłapiło ją.
   Zaraz… obłapiło? Przecież to niemożliwe.
   Odwróciła się i zobaczyła za sobą tego, którego szukała.
   -Draco… - zatrzęsła się, a Terrence miał wrażenie, że trzyma w ramionach najkruchszą istotę na ziemi. Nie tylko to nim wstrząsnęło. Dziewczyna najwyraźniej brała go za Dracona. Pomyślał, jak łatwo byłoby wykorzystać ten fakt, ale ten obraz pojawił się w jego głowie tylko na ułamek sekundy. Znienawidziłby samego siebie, gdyby zrobił cokolwiek wbrew jej woli. Pragnął, by go pocałowała, ale tylko w tedy, kiedy będzie tego świadoma.
   Nie zauważył, kiedy dołączył do niego Draco i przejął zmarzniętą dziewczynę.
    Temperatura jej ciała była niebezpiecznie niska.
    – Szukałam cię. Wiedziałam, że przyjdziesz. – uśmiechnęła się, ale w tym samym momencie syknęła i skrzywiła się z bólu. Odsłoniła poły szlafroka , położyła ręce na wysokości brzucha i zaczęła drapać się z całej siły.
   W pierwszej chwili chłopcy osłupieli i dopiero widok krwi przemakającej jej pidżamę sprowadził Malfoy'a na ziemię.
   -Coś we mnie… siedzi… muszę.. muszę… - powtarzała dziewczyna, kiedy zabierał jej ręce od rannej części ciała. Teraz już wiedział. Wyjął z kieszeni mały flakonik, odkorkował go i wlał w jej gardło całą jego zawartość.
   Zamrugała kilka razy i… spojrzała na niego przytomnie. Z jej oczu pociekły łzy.
   -Zzz-za-bb-bierz-mmm-mnie-dd-dd-ddomu. – powiedziała szczękając zębami i zemdlała.
   Terrence tylko się przyglądał czując kłucie w okolicach klatki piersiowej. Ból spotęgował się, kiedy ujrzał bezbrzeżną wdzięczność w oczach kumpla. W co on się w ogóle miesza...? 

~*~*~*~

   Kiedy już ułożył ją do łóżka, poszedł do matki. Mamrotała przez sen, ale to były dobre sny, bo uśmiechała się. Ze łzami w oczach przycisnął sobie jej rękę do ust.
   -Zrozum. Nie miałem innego wyjścia… wybacz mi…
   Myślał, że to już koniec. Chciał wyjść. Dość śmierci się już naoglądał, ale w drzwiach wpadł na Pottera.
   -Mam drugą! Nie umrą!
   -Co?
   -Slughorn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz